zaJAWKA na morze Suwałki- Bałtyk 2011
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum JAWA 50 i OGAR 200 FORUM Strona Główna -> Emocje
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mac
Wymiatacz
Wymiatacz



Dołączył: 20 Kwi 2009
Posty: 449
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 37 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 11:47, 12 Wrz 2011    Temat postu:

Mac poszedł z buta na wędrówkę 4 dniową, z plecakiem namiotem i 10 kilo innego szpeju. Czuję się jakbym przeszedł całe Tour de France Razz
Właśnie sprawdziłem na geoportalu ile wyszło w 4 dni:
Dzień 1- 25km
Dzień 2- 22km
Dzień 3 -24km
Dzień 4- 13km
Razem- 84km Kurde, nie dobiłem do 100 Sad. Ale teren mocno górzysty i nierówne drogi gruntowe- Jawkę bym chyba zajechał Very Happy
No ale tym razem filmiku nie będzie:P.
A jak napiszę "książkę" z wypadu nad morze -dam znać.

EDIT:
Ok, skoro chociaż jedna osoba deklaruje chęć przeczytania, to już warto napisać wypracowanie.
„Jest 28 sierpnia 2011 r, jestem po II roku studiów, godz. 10:00. Właśnie rozpoczyna się największa przygoda mojego życia, ekspedycja 31-letnią Jawą 50 nad morze. Planuję dziś dojechać do Lidzbarka Warmińskiego na nocleg, to około 200 km. No to jedziemy!”

Tak zacząłem pierwszy wpis w notesie pokładowym .Namiot i karimata zapakowana jak zauważyliście –z przodu, żeby odciążyć tył. Zamocowałem to już poprzedniego dnia w piwnicy, żeby mieć mniej roboty rano. Wyjechałem późno, bo rano jeszcze trochę padało. Ogólnie było chłodno, pochmurno i deszczowo. Ale już byłem w takim punkcie że nie widziałem odwrotu.

Kiedyś bliżej pochwalę się moim patentem na stelaż do bagaży na tył, powiem tylko po krótce, że jest to wygięty w odwróconą literę U gwintowany pręt 8mm i przykręcony do ramy. Z tyłu na stałe przyczepiłem plecak kostkę, od przodu zakładałem ciężki jak diabli wojskowy śpiwór (ale ciepły, co się potem okazało przydatne) i na samą górę plecak przyczepiony gumami. Całość była dość stabilna i do wszystkiego miałem dobry dostęp.

Wyjechałem około 10:00. Pierwsze ruszenie spod domu i pierwsza myśl „co ty robisz do diabła?!”. Już na głównej ulicy w mieście, rozbujałem się do 50-tki i grzałem sprzęt. Po kilku kilometrach zobaczyłem na chodniku wiwatujących ludzi i machających do mnie jak moherowe babcie na wiecu jednego z niższych (wzrostem i rangą) polityków. Okazało się, że to byli moi koledzy, z którymi wczoraj na osiedlu piłem piwo za to żeby mi się wycieczka udała. Poczułem jakiś taki „Power”.

Wyjechałem w końcu z miasta, droga wojewódzka na Bakałarzewo. Góry i doły, i to spore. Do tego dżdżysta pogoda, zimno i pod wiatr. Średnio mi się to podobało i szczerze się przyznam ze mój entuzjazm topniał. Ale przecież jaka to by była porażka wrócić teraz do domu? Pomyślałem że będę jechał tak długo aż nie dojadę do celu lub Jawa zda sprzęt i wtedy zadzwonię po Tatę z Fordem Transitem (miałem backup i plan awaryjny). Sunąłem więc dalej, pod górki większość na 2 biegu. Jak się okazało, po 10 kilometrach mógłby to już być koniec wycieczki, albo nawet koniec głównego „podróżnika”(…).

Była to niedziela, we wszystkich małych wioskach urządzono odpusty a między nimi jakieś dziwne procesje. Wjeżdżając w jedną z miejscowości miałem lekko z górki i zakręt w prawo. Widziałem drogę, te wszystkie stragany metr od szosy, a jezdnia była pusta. Zwolniłem więc do 50-tki i wjechałem w miasteczko. Coś mi powiedziało, że nie podoba mi się ostatni stragan po prawej, i od razu zacząłem hamować (a jeszcze nic nie widziałem). W tym momencie wyjechał mi przed koła jakiś dziad w Uno, skręcał w lewo. Ale jaki matoł, wyjechał na mój pas, patrząc tylko w swoje prawo, w ogóle nie odwrócił się w moją stronę. Zatrzymałem się dosłownie metr od jego drzwi, wtedy dopiero spojrzał. Początkowo byłem na niego wściekły, ale gdy zobaczyłem jak się potwornie mnie przestraszył, jakoś dało mi to wystarczającą ulgę. Po wzroku już widziałem zawał w jego oczach. Dopiero potem, gdy jego wiekowy mózg zarejestrował, że jednak już się zatrzymałem i stoję przed nim a nie jadę wprost na jego mordę - odjechał. Po prostu niedzielny kierowca. Ma szczęście, że trafił na mnie a nie na jakiegoś szaleńca na wakacjach. Jak ruszyłem to pomyślałem sobie: „no, fajnie, to mógłby być koniec”.

Dalej minąłem kolumnę pielgrzymkową idącą z jakimiś flagami i megafonami na przeciwległym pasie. Minąłem ich na pełnym gazie. Machali do mnie co niektórzy ale już nie zdążyłem odmachać. Mijając więc następną grupę kilometr dalej, ja podniosłem „lewą”. Ale nikt nie odpowiedział a kler idący z przodu odwrócił głowę. „A w nosie z wami” pomyślałem „niech wam ziemia twardą będzie i odcisków się nabędzie” i pojechałem dalej.

Dojechałem do pierwszej miejscowości –Bakałarzewo (23.34 km, 10:39). Niewielkie miasto, postój w parku na ostudzenie maszyny. Wyjąłem notes i zanotowałem w międzyczasie to i owo:
„Jedzie się ciężko. Jest wietrznie, a jako, że jadę na zachód mam głównie pod wiatr. Na dodatek jadę na Mazury, więc mam głównie pod górkę. Dlatego prędkości średnie rzędu 46,1km/h uznaję za dobry wynik. Tylko pod niektóre górki muszę redukować bieg do II -40km/h. Stosując metodę jazdy na bociana czyli przechylając głowę do kierownicy i do przodu redukuję opór powietrza i jadę miejscami po prostej 57 km/h. Chociaż wydaje mi się, że karimata i namiot z przodu wcale nie pomagają w pokonaniu opory powietrza. Odpocznę i jadę dalej.”

Ale czułem, że coś mi się tu nie podoba. Plac w centrum Bakałarzewa w niedzielę o godzinie 10:40 rano ma krótko mówiąc jedną wielką pijaną mordę. Podszedł do mnie jakiś pijany, długowłosy koleś, na oko z 26 lat, może więcej. Już wietrzyłem problemy, ale spokojnie… Podszedł i na dzień dobry wyciągnąłem rękę i się przywitałem, myślę: „Jest dobrze”. Jego uwagę ściągnęły moje wojskowe spodnie i cały wojskowy ekwipunek jaki miałem. Powiedział: „Widzę, że się w wojsko bawisz?”. Powiedziałem, że tylko hobbystycznie, nie jestem zawodowym. Gdy rozmowa zaczęła schodzić na spokojne tory powiedział ni z gruszki ni z pietruszki: „Eeeeeee, kur*aaaa, ale tymi spodniami to mnie wkur*iłeś… Brytyjskie spodnie?! Nienawidzę brytoli. Bo wiesz, ja to jestem NAZI….”. I wtedy niechcący wypaliłem takie lekkie, pod nosem: „Uuuuu…”. Od razu się zbulwersował: „Co uuu?! A wpierdol chcesz?!”. Pomyślałem że trzeba jakoś z tego wybrnąć. Miałem w kieszeni pałkę teleskopową, ale co mi po pałce gdy przybiegną jego kolesie i rozniosą mnie na kawałki, a miałem kiedyś kolegę w Bakałarzewie i wiem, że w tych rejonach jest sporo poniemieckiej broni i są tu grupy ludzi handlujących tym sprzętem, więc to nie było zabawne. Spokojnie z nim rozmawiałem jak się dało. Powiedziałem: „Eeee, to nie brytyjskie spodnie, tylko amerykańskie, kamuflaż woodland, a tak w ogóle to używa ich polski GROM” i pokazałem, że w plecaku na zapas mam spodnie przeciwdeszczowe goretex z polskiego wojska. „Ooo, to mi się podoba, dobrze gadasz, daj mi swój numer”. I kolejna zagadka. Dać swój czy fałszywy? A jak puści cynka i się wkurzy że nie ten podałem? Pomyślałem że jest tak pijany że i tak zapomni, więc zaryzykowałem, podałem numer. Tak jak myślałem – puścił cynka. Burknął pod nosem: „pokaż, masz numer czy będzie wpierdol?”. Pokazałem: „tak, tak, mam, już zapisuję”. Powiedział mi: „Jakbyś chciał jakąś broń, minę, granat, dzwoń, wszystko da się załatwić. Tylko nie zawsze, bo ja wiesz, teraz to siedzę we Wrocławiu, a Ty skąd jesteś?” Zmroziło mnie. Jestem z Suwałk, ale we Wrocławiu studiuję. Wymyśliłem od razu w głowie fałszywą odpowiedź na pytanie czy gdzieś studiuję, i odpowiedź na pytanie „dlaczego tam?”. Przydało się:
-Mieszkam w Suwałkach, a co?
- No, a studiujesz gdzieś?
-Tak, w Białymstoku.
- A czemu tam?
-Bo najbliżej było, nie chciało mi się jechać dalej.
- Aha.

Pogadaliśmy jeszcze trochę o niemieckich militariach i broni, bądź co bądź, znam się trochę na tym więc szło gładko. Ale gdy tylko wyczaiłem moment powiedziałem:
-Cóż, kawał drogi przede mną, miło się gadało ale musze lecieć. Może dojadę nad morze.
- Nad morze jedziesz?
-Tak.
- Tym, kur*a?
-Zgadza się.
- Pojebany jesteś, ale nie mniej jak nasze chłopaki z Bakałarzewa, dojechali w 4 dni –rowerami.
Do dziś mam gościa wpisanego do telefonu jako „Militarysta Bakałarzewo”. Chyba bym nie odebrał jakby dzwonił. A jak ktoś chce granat, albo z nim pogadać, numer do dyspozycji Very Happy.

Wsiadłem na jawę, odpaliłem i zadowolony że jestem w jednym kawałku spierniczałem stamtąd gdzie pieprz rośnie. I tu przekracza się granicę Podlaskie-Warmińsko Mazurskie. Dalej droga jest ładna, kręta, ale równa i płaska. Jechał za mną jakiś samochód na miejscowych numerach. Wiedziałem, że nie zdążą mnie wyprzedzić jeżeli im nie pokażę że mają wolną drogę, jest bardzo krótki odcinek prostej. Rozejrzałem się i dałem im dobitnie znać, że mogą śmiało wyprzedzać. Poszliii jak burza. Gdy tylko mnie wyprzedzili jednocześnie włączyły się światła awaryjne, stopu i z lewej i prawej strony, kierowca i pasażer podnieśli ręce ponad dach w geście podziękowania. I wszystko na raz. Widok przezabawny, hehe. Chłopaki pewnie wracali ze wczorajszej dyskoteki, wolałem ich mieć z przodu Razz.

Następny jadący za mną samochód to do dziś spora zagadka. Jakieś 3 kilometry jechał za mną srebrny van, to chyba Dodge Caravan. Mógł mnie wyprzedzić już 10 razy a jechał za mną 60 km/h. Chciałem się obejrzeć do tyłu co robią za szybą, może kręcili film? Ale z tą ilością pakunków bałem się odwracać, nie chciałem ryzykować. Poszli w końcu i podobnie jak poprzedni, wszyscy w środku wystawili ręce ponad dach, z gestami uniesionego w górę kciuka, włączyli awaryjne a na dodatek jakieś okrzyki słyszałem. To dawało siły. Coś mi się jednak wydaje, że jestem na youtube i nawet o tym nie wiem.

Olecko (11:20 38.13km). W połowie miejscowości zauważyłem daleko przede mną gościa na zabytkowym wojskowym motocyklu z koszem. Już wiele razy go widziałem w Suwałkach, pomyślałem ze muszę go dogonić. Ile fabryka dała jechałem za nimi. Na szczęście zjechali na stację benzynową, też tam zmierzałem. Zobaczyłem że to jakiś klub motocyklistów, bo było kilka maszyn. Podjechałem na parking koło nich i przywitałem się siarczystym „dzień dobry”. Początkowo nie byli w ogóle zainteresowani rozmową, kilku poszło po hot dogi, jeden tankował, inni rozmawiali między sobą. Pomyślałem że jacyś oni drętwi, więc wyciągnąłem notes i zacząłem notować, w sumie i tak planowałem postój. Okupowali non stop toaletę na zmianę, więc poszedłem „w drzewka”. A gdy wróciłem już pojawiło się 2 zainteresowanych. Stali koło Zjawy i drapali się w głowę Very Happy. Gdy tylko podszedłem zaczęło się:
- Ty z Suwałk jesteś?
-Tak, zgadza się.
- A daleko tym jedziesz?
-Plan zakłada nad morze…
- E, panowie, słyszycie? Chłopak się nad morze wybiera jawką.

No i dalsza rozmowa była już fajna. Pojawił się najstarszy gość, chyba jakiś wódz. Powiedział, że jest pod wrażeniem. Że w erze skuterów jest gość który podejmuje się takiego czegoś. Wiedział co mówi, przyjechał Junakiem z drewnianym koszem, zabytek! Zapytał czy znam się na tej maszynie, jakby była awaria. Powiedziałem, że rozebrałem go co do jednej śrubki co najmniej raz. A 3 dni temu złożyłem silnik bo regenerowałem wał. Mam ze sobą wiadro części i żadna awaria mi nie groźna. Koleś tak się zagadał że zapomniał o swoim Junaku zostawionym przy dystrybutorze. Przez czas naszej rozmowy utworzyła się kolejka na kilka samochodów a najśmieszniejsze było to że wszyscy karnie czekali, żaden nie trąbił. Rozmowa toczyła się dalej, zrobili kilka zdjęć, ja też mam jedno pamiątkowe. W ogóle trafiłem dobry dzień na wyjazd, bo od nich dowiedziałem się że pod Suwałkami był organizowany zlot motocyklistów, a oni właśnie wracają do Giżycka. Zapytali czy pojadę tym 60km/h. Powiedziałem że po płaskim, jak nie ma wiatru, ciśnie równe 60, ale jak tylko wieje albo jest góra muszę redukować do 2 i więcej jak 45 nie pojadę. Zaproponowali że mogę z nimi pojechać kawałek do Giżycka, będzie miło. Wyruszyłem więc trochę wcześniej mówiąc że i tak mnie dogonią, i wstępnie się już pożegnałem. Ruszyli zaraz za mną, na wyjeździe z miasta już widziałem ich w lusterku. Trzeba przyznać, że zachowali się bardzo w porządku. Nie przejechali obok mnie ze świstem tylko kawałek jechali za mną, nawet pod górki gdy musiałem piłować na II biegu. Dopiero co jakieś 500 metrów pojedynczo mijali mnie jeszcze raz żegnając się „lewą”. Ale muszę przyznać że pierwszy raz jechałem za miastem w kolumnie, jestem raczej samotnikiem. Ciekawe doświadczenie, samochody już tak nie podskakują gdy się zajmuje w kilku cały pas. Gdy jeżdżę sam często jestem wyprzedzany na granicy bezpieczeństwa. Tu było czuć respekt. No i ten koleś na Junaku z dobudówką miał flagę wysoką na 3 metry. Kurcze, fajne to było... Ja chcę jeszcze raz! C.D.N.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mac dnia Pią 9:12, 14 Paź 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bobslej0
Częsty bywalec
Częsty bywalec



Dołączył: 03 Mar 2010
Posty: 221
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

PostWysłany: Czw 19:00, 13 Paź 2011    Temat postu:

Ej ! Człowieku ty u mnie w mieście byłeś ! W Reszlu mogłeś dać znać to bym moze kawałek z Tobą pojechał z 15-20km dalej sie boje Razz

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Estilo
Częsty bywalec
Częsty bywalec



Dołączył: 28 Lut 2009
Posty: 164
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Wronki

PostWysłany: Pią 9:36, 14 Paź 2011    Temat postu:

Z tym Nazi to miałeś niezły cyrk Very Happy 4 dni nad morze rowerami hahah Very Happy Zazdroszczę Ci takiej przygody... ale nie na długo, w przyszłym roku też planuję wyprawę Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Siasin
Wymiatacz
Wymiatacz



Dołączył: 27 Wrz 2009
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Krotoszyn

PostWysłany: Pią 12:26, 14 Paź 2011    Temat postu:

Czytałem to w pracy o 3 nad ranem i do 6 chodziłem z bananem na ryju Very Happy czekam na ciąg dalszy!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mac
Wymiatacz
Wymiatacz



Dołączył: 20 Kwi 2009
Posty: 449
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 37 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 23:19, 07 Lis 2011    Temat postu:

Wydminy (12.20, 72.64km). Zatrzymałem się po 34 km jazdy. Ekipa motocyklistów spotkanych w Olecku dawno mnie minęła. Maszynka potrzebowała odpocząć, a w sumie najbardziej to postoju potrzebowałem ja sam. Od wyjazdu nic nie jadłem, i w sumie powiem, że po prostu byłem głodny. Nie chciałem już naruszać rezerwy na obiad, więc postawiłem na jakikolwiek wiejski sklep i stary patent bułka + kiełbasa. Wydminy znam, ładne niewielkie mazurskie miasteczko. Zatrzymałem się na parkingu koło rynku. Najpierw po prostu położyłem się na asfalcie obok maszyny, ból pleców powoli dawał o sobie znać. Uzupełniłem notatkę w dzienniku pokładowym. Bałem się o ekwipunek, więc podprowadziłem motor kawałek dalej pod niewielki sklep. Podszedłem dumny do środka, poprosiłem „kiełbasę i bułkę”, jedyny problem w tym że portfel zostawiłem w saszetce na kierownicy. Nie dość, że wyglądałem jak pajac wchodząc do sklepu w nakolannikach, kasku, goglach i owiązany arafatką, to do tego w połowie robienia zakupów wybiegłem. Po skonsumowaniu kiełby i buły wyruszyłem dalej. Widziałem na ławce nieopodal kilku starszych miłośników piwa, patrzyli się takim wzrokiem jaki jeszcze nie raz później spotykałem. Takie pomieszanie uśmiechu, nostalgii, z niedowierzaniem i podziwem. Odpaliłem od jednego kopa i ruszyłem dalej, jeszcze trochę górek, zakrętów, kawałek krajówki i Giżycko.

Giżycko (13:15 95.83 km)
. No i to uznałem za pierwszy mały sukces tego dnia, dojechałem o własnych siłach do Giżycka. Często pokonywałem tą trasę samochodem, na twierdzę Boyen z racji zlotów i rozgrywek AirSoftGun. Ale tym razem miasto było na wjeździe sporo rozkopane, większość ulic miało inny układ niż zawsze. To było pierwsze i nie ostatnie miejsce podczas mojej wyprawy, gdzie trzeba było przestawić się z jazdy na pamięć do jazdy z patrzeniem na znaki. Droga na przystań żaglową jest prosta jak w mordę strzelił, a pozatym im bliżej tym więcej ludzi. Ja nie mogę, miałem jakieś dziwne wrażenie że patrzy na mnie całe Giżycko. Trzeba uważać, bo było tam sporo uliczek jednokierunkowych. Nie mogłem sobie odmówić małego spaceru po molo, zrobienia kilku zdjęć. Kręciłem po jednokierunkowych żeby stamtąd wyjechać tak długo, aż mi zamknęli most. Przez Giżycko przepływa kanał który łączy 2 jeziora. Są przez niego 2 przeprawy. Ulica obwodowa, na północy, ma wysoki, nieruchomy most tak, żeby żaglówki się mieściły. Ale ten w centrum jest podnoszony co jakiś czas. Ale na szczęście przy drobnej pomocy mapy wydostałem się stamtąd.

Dalej droga już prosta. Muszę powiedzieć, że właśnie wtedy zaczęło się coś w rodzaju mazurskiego odludzia. I tu, słoneczne popołudnie, wytworzyło dość ciekawy klimat. Do tego, nie wiedzieć czemu do Giżycka miałem poczucie że jestem niedaleko domu, a oddalając się stamtąd z każdym metrem czułem że jadę w nieznane, jawą…
Parking przed Kętrzynem (15:00 123.1km) Zjawa zasłużyła na odpoczynek, ja na obiad. Zapowiadał się spokojny wieczór. Nic bardziej mylnego. Elegancko rozłożyłem karimatę jako wiatrochron, w środku kuchenkę gazową, garnuszek i wodę na makaron. No nie, wiedziałem, że niewiele gazu zostało, ale takim tempem to ja szybciej zagrzeję tą wodę zapalniczką. No ale skąd tu wytrzasnąć nabój w niedzielne popołudnie w środku mazurskiej dziczy. I wtem wpadła banda motocyklistów na kętrzyńskich numerach. Było ich ze 20-stu. Domyśliłem się, że też wracali ze zlotu pod Suwałkami. Ale byli jakoś mniej przyjacielsko nastawieni. Owszem, spojrzeli na mnie, ale dopiero po paru minutach dwóch odważyło się podejść i zagadać. Gdy szli, z daleka usłyszałem „uciekaj, oni benzynę kradną!” odpowiedziałem, że nie mam dużo Very Happy. Gadka gadką, skąd jestem gdzie jadę itd. Zapytałem czy znają miejsce gdzie w Kętrzynie kupić w niedzielne popołudnie nabój nakłuwany do kuchenki, może jakiś Auchan, może stacje benzynowe? Nie znaju, ale powiedzieli że popytają ludzi. Nim kończył mi się gotować makaron, podjechał jeden z nich:
-słyszałem, że szukasz naboju do kuchenki.
- Tak (myślę, że koleś jakby z nieba mi spada)
-mam takie, ale musisz podjechać do mnie do domu.
- Nie ma problemu, tylko za jakiś czas, bo planuje jeszcze odwiedzić Wilczy Szaniec.
-ok., to masz mój numer telefonu i zadzwoń za jakiś czas jak będziesz w mieście.

Zniknęli tak samo szybko jak się pojawili, nie zdążyłem nawet makaronu wymieszać z sosem ze słoika. Zszamałem co miałem, śmieci zabrałem ze sobą, pół paczki makaronu na potem, pół słoiczka na drugi obiad, i rura.
W międzyczasie podjechał jeszcze jakiś ruski i pytał „panije, powijedzże ku da WolfSchanze?”. Myślałem że się zleje ze śmiechu. Tak fajnie brzmiało to pomieszanie rosyjskiego z niemieckim i mieszaną polszczyzną. Sam potem tam trafiłem. Na każdym parkingu płatnym mieli dylemat czy traktować mnie jako rower czy motocykl. Chociaż w większości jednak płaciłem według cennika dla motocykli. Zapytałem gości w Wilczym Szańcu, ile zajmie mi przejście trasy, jeżeli poniżej godziny to mogłem sobie na to pozwolić.

Byłem tam pierwszy raz w życiu. Przyznam, że dziwne uczucie chodzić wśród tych drzew, na które 70 lat temu patrzył sam Hitler i jednocześnie słyszeć, przekrzykujących moje własne myśli, wszędobylskich Niemców. Zobaczyłem z daleka „strzelnicę”. 3 lata trenowałem strzelectwo sportowe, i od 5 lat zajmuję się AirSoftGun, więc nie mogłem sobie odmówić. Za 5zł postrzelałem sobie z wiatrówki. Pogadałem z gościem tak raczej po znajomości, bo też jeździł na strzelanki do Giżycka na twierdzę Boyen. Nie trafiłem ani jednego kółka. Ale powiedział, że i tak dobrze strzelam. Kiedyś był tu jakiś snajper z amerykańskiej piechoty morskiej, to walił po ścianach. A tłumaczył się tym, że jego karabin w pracy ma lunetę, a wiatrówka nie. Pogadaliśmy, ale kawał drogi przede mną więc się zawinąłem. Ale ale, już chciałem iść dalej zobaczyłem gościa ubranego w mundur niemiecki koło wozu dowódców VW, zapytałem czy to jeździ, ot tak, żeby zagaić temat. Ale chyba zobaczył, że rozmawiałem z gościem na strzelnicy po kumplowsku, więc zaproponował mi cenę promocyjną, za 10zł przejechałem się kilkaset metrów samochodem z epoki przez kwaterę Hitlera, a on opowiadał mi co mijamy. Niby kasa nie mała ale atrakcja spora.

Dobra, pora wynosić się z Wolwschanze, i tak wyszło mi dłużej niż zakładałem. Do Kętrzyna miałem niedaleko. Zatrzymałem się na stacji benzynowej na wjeździe (169.19 km). Zadzwoniłem do gościa od naboju, żeby wytłumaczył mi drogę. I tu małe zdziwko…
- Witam, tu Maciej, umawialiśmy się na odbiór naboju.
-A tak, ale widzisz, bo ja już wyjechałem z domu….
- Aha…
-…ale pamiętałem o Tobie, i weźmiesz go sam, wytłumaczę Ci drogę.

Miałem pod ręką coś do pisania więc podczas rozmowy z nim zanotowałem takie wskazówki: prosto pierwsze rondo w prawo prosto skrzyżowanie lewo prosto pod górkę drugie prawo po lewej biedronka skrzyżowanie w lewo w remoncie po prawej zakłady trzeci zakład od końca, reklamy, 2 żółte krzesła, koło krzeseł pranie, pod praniem nabój dla Ciebie.

Szok. Szkoda, ze nie powiedział mi jeszcze gdzie ma klucz pod wycieraczką i gdzie trzyma w domu majtki. Ale byłem niesamowicie miło zaskoczony. Postanowiłem się jakoś odwdzięczyć. Przeznaczyłem na ten nabój 10zł. Zajechałem do jakiegoś monopolowego i kupiłem czteroraka żubra, równa dycha bez grosza. Ale gasząc jawę zapomniałem zakręcić kranik przez zgaszeniem. Jak tego nie zrobię, to ciepła nie odpali z kopa… No i zapomniałem, lekka siara bo musiałem wziąć na pych, ale co tam, nie przejmowałem się zbytnio. Podjechałem według wskazówek. Faktycznie, były te krzesła, pranie i nabój dla mnie. Podmieniłem nabój na czteroraka i się zawinąłem, było już blisko zachodu słońca, a co najmniej późne popołudnie.

Bisztynek (18:25 186.78 km) Zatrzymałem się na chwilkę na ostudzenie silnika. Po chwili podjechał Simson a na nim 2 chłopaków. Słyszałem jak z daleka mówią do siebie: „patrz, czeska jawka, chodź zajedziemy”. Pogadaliśmy, chłopaczki sporo młodsze ode mnie, ale fajnie się pogadało. Zapytałem czy jest tu jakiś sklep, kupiłbym jakiś pasztet i pół chleba. Zaprowadzili mnie pod sam sklep, jechałem za nimi. Zrobiłem zakupy, a że Bisztynek ma trochę pokręcony wyjazd na główną drogę, poprosiłem żeby mnie wyprowadzili, i udało się nie kluczyć, oj wiele bym dał w innych miastach później, żeby mieć przy sobie takiego chłopaka na Simsonie.

Puste te mazurskie boczne drogi, ale to chyba dzieło szatana, i są na to dowody. Są dziurawe jak diabli. W pewnym momencie na jednym z zakrętów nauczyłem się szybko i skuteczne, że jak stoi przed zakrętem znak „40” to trzeba wbić 2 bieg i jechać te 40. A ja opuściłem je i wbiłem się tam na trzecim biegu, miałem prawie pod 50 km/h. Jak mnie zarzuciło na jednym wyboistym zakręcie, tył ciężki, podbiło mi koło, a że zakręt wiec byłem przechylony. Nie wiem co mnie uratowało od upadku, ale normalnie miałem upadek w oczach. I to jednak faktycznie prawda, że pod koniec wyprawy, kiedy człowiek się spieszy, i uwaga jest lekko uśpiona, najłatwiej o wypadek. Jednak dostałem wystarczającą nauczkę.

Drogi puste tak, że może 1 samochód na 15 kilometrów. Kawałek dalej był przejazd kolejowy ze szlabanami. Pomyślałem sobie, gdyby tak teraz ładnie zamknął się przejazd, ja bym postawił motorek przy rogatkach i złapał jadący pociąg. Nie zdążyłem skończyć myśli zobaczyłem migające czerwone światła i bijące gongi. Wytrzeszczyłem oczy, to jakiś sen! No ale dobra, szybko, bo już słyszałem lokomotywę, zgasiłem silnik, ustawiłem na stopce, wydobyłem aparat i wykadrowałem na szybko całkiem zgrabne zdjęcie. Czekałem tylko na lokomotywę. Podjechał za mną jakiś stary dobity mercedes na miejscowych numerach a w nim wesoła rodzinka patrzyła co ten pajac przed nimi robi. Cyknąłem fotkę i zacząłem skakać z radości, nie wiem czemu, chciałem chyba żeby ci ludzie mieli jeszcze większy ubaw. Ale w połowie skakania zauważyłem że w drugą stronę też jest fajny kadr, więc zrobiłem jeszcze jedno zdjęcie. To by było na tyle, odpaliłem, wsiadłem, pojechałem, czułem już zbliżającą się magiczną granicę 200 km na dziś.

Jakieś dziwne dźwięki zaczęły dochodzić z silnika. Takie metaliczne stuki, kiedyś miałem tak gdy łańcuch zaczepiał o błotnik, ale sprawdziłem to, był dobry prześwit, łańcuch nie zaczepiał o nic. Ale stuki pojawiały się co jakiś czas. Pomyślałem: „Super, niecałe 200km jednego dnia i już zmęczenie materiału, a ja chcę tym nad morze dojechać.” Jechałem ostrożnie i wolałem się zatrzymać na jakiejś bocznej drodze, byłem głodny jak diabli i postanowiłem skonsumować pasztecik i kawałek chleba kupiony w Bisztynku. Jadłem sobie tak i zbliżała się do mnie facet z kobietą, na oko po 50 lat. Zapytał: „Co się zepsuło?” Odpowiedziałem, że nic, maszyna działa ale mam inny problem, szukam pola namiotowego koło Lidzbarka Warmińskiego, zna pan jakieś? Odpowiedział, że przecież mogę się u niego rozbić koło domu. Początkowo nie bardzo mi się to podobało. Wyobrażałem sobie mazurskie noce nad jeziorem, bezwietrzną noc na odludziu i w ogóle, a tu dom w środku pola. Ale szkoda było odmówić. Zapytałem czy jest gdzieś sklep, bo bardzo chętnie kupiłbym trochę piwa. Okazało się że w niedzielę wieczorem w niedalekich Kiwitach są 2 sklepy, i to do tego w jednym pieką właśnie chleb. Dziwne te mazury. Poszli dalej na spacer, powiedzieli żebym się rozbił gdzie chcę, nad stawem. Wjechałem tam i rozpakowałem parę gratów z jawy, zrobiłem miejsce w plecaku na zakupy.
Do sklepu miałem jakiś kilometr ale nie chciało mi się iść, wolałem podjechać. Poprosiłem o piwo, dużo piwa, ze 4 śmiało kupiłem, a może i nawet 5. To tak jakoś z radości Very Happy. Kupiłem też pasztet na jutro rano. Już miałem odchodzić od sklepu kiedy wpadł jakiś chłopak i pyta: „Czy jest już chleb?”. Myślę sobie –o kurde. Pewnie pieką tu chleb. Woooow, taki z chrupiącą skórką i cieplutki, a faktycznie czuć było piekarnią. Wyszedłem na zewnątrz i czytam, wielki napis jak wół, PIEKARNIA. Zapytałem ekspedientki, ile będzie trzeba czekać. Okazało się, że kilka minut. Poprosiłem więc o pół kostki świeżego masła, i dostałem, świeżo zapakowany w jakiś karton, żeby mi ręce nie odpadły od gorąca. Zapakowałem się na zjawisko, i pojechałem na miejsce odpoczynku. 200.22 km, tyle miałem na liczniku. Oparłem jawę o płot, wypakowałem cały szpej i przykryłem ją foliowym pokrowcem na rower. Dzielna maszyna, pomyślałem, kiedyś jak przejechałem 200 km bez awarii czy remontu w miesiąc było dobrze, a tu jednego dnia taki popis, hoho…

No i zaczęła się część nazwijmy to „biwakowa”. Rozłożyłem namiot, wrzuciłem tam wszystkie graty, otworzyłem piwo i szczerze mówiąc nie miałem ochoty na nic innego. No i pojawiły się ONE. 2 małe głupie koty. Nie dawały mi spokoju cały czas. Przyznam, że wkurzały mnie niesamowicie, szczególnie jak wskakiwały mi na namiot i wbijały się pazurami w płótno, ale one były takie zabawne. Potem okazało się, że one myślały że im złowię rybkę ze stawu z karasiami. Gospodarz je tak nauczył, że jak tam przychodzi, na ławkę koło stawu, zawsze złowi małą rybkę i oddaje kotom. Ale jakoś potem gdzieś zniknęły, na szczęście. Zachód przyszedł bardzo szybko. Zjadłem prawie cały ten chleb i prawie całą kostkę masła. To już zakrawało o obżarstwo, ale nie mogłem się powstrzymać. Noc była spokojna, bezwietrzna i gwieździsta. Siedziałem na tej ławce już po 2 piwkach i pisałem w notatniku pokładowym swoje przemyślenia. Dziś fajnie się to czyta. W międzyczasie dostałem smsa od motocyklisty z Kętrzyna, który załatwił mi nabój: „dzięki za browary, mam nadzieję, że pomogłem, szerokiej drogi i powodzenia, w Kętrzynie zawsze znajdziesz pomoc, zachowaj numer, pozdro”. Lepiej być nie może. Później gospodarz zaprosił mnie na herbatę. Nie było możliwości odmówić. Porozmawialiśmy, skąd jestem, dokąd jadę, co robię, bardzo fajnie nam się rozmawiało. Sporo się dowiedziałem o Warmii i Mazurach. Pani gospodyni bardzo przejęła się tym, że w tak zimną noc będę spał w namiocie. Kompletnie się tym nie przejmowałem, bo mam wojskowy śpiwór do spania nawet poniżej zera i do tego namiot. Poszedłem do siebie i dalej siedziałem na ławce i sączyłem piwka. Koniec pierwszego dnia. Ostatnia zapiska w zeszycie pokładowym brzmi: „Oby jutrzejszy dzień był co najmniej taki jak dziś a będzie ekstra!”. c.d.n.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mac dnia Pon 23:37, 07 Lis 2011, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
AmaSoft
Moderator
Moderator



Dołączył: 03 Lut 2008
Posty: 1306
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 49 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Żabieniec [Maz.]

PostWysłany: Wto 0:08, 08 Lis 2011    Temat postu:

Super ! Ale panie, piszże szybciej, czekam z niecierpliwością. Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Siasin
Wymiatacz
Wymiatacz



Dołączył: 27 Wrz 2009
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Krotoszyn

PostWysłany: Wto 2:38, 08 Lis 2011    Temat postu:

Mamy koło 4nad ranem... A ja znów z bananem na ryju. Czekam na resztę

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Estilo
Częsty bywalec
Częsty bywalec



Dołączył: 28 Lut 2009
Posty: 164
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Wronki

PostWysłany: Czw 9:51, 10 Lis 2011    Temat postu:

No z tym nabojem to miałeś farta, widać że trafiłeś na spoko ludzi Smile Czekamy na trzecią część!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zuzia
Wymiatacz
Wymiatacz



Dołączył: 24 Gru 2007
Posty: 1564
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 60 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Mazowieckie

PostWysłany: Czw 15:26, 10 Lis 2011    Temat postu:

Mistrzu jesteś, zajefajna przygoda, poznałeś wielu ciekawych ludzi, trochę sprawdziłeś sam siebie i o to chodzi w takich wyjazdach. Czekam na ciąg dalszy Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ogarzysta200
Wymiatacz
Wymiatacz



Dołączył: 26 Maj 2009
Posty: 845
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Rzeżewo/Kujawsko-Pomorskie

PostWysłany: Czw 18:52, 10 Lis 2011    Temat postu:

Proponowałbym wydrukować Twoje opowieści i jako książkę wpleść w lektury szkolne Wink
Naprawdę miło się czyta, daje to bardzo dużo do myślenia, pobudza wyobraźnię (to piwko szczególnie Very Happy ).
Nic dodać nic ująć, czapki z głów.
pozdro


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mac
Wymiatacz
Wymiatacz



Dołączył: 20 Kwi 2009
Posty: 449
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 37 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Wto 21:46, 22 Lis 2011    Temat postu:

Dzień 2
JEAH. Pobudka. Wstałem, żyje. To było w sumie tylko 5 piwek + herbata. Pokręciłem się po bliskiej okolicy namiotu, zapoznałem się z krzaczkami… ledwo zdążyłem się przebrać w codzienne ciuchy, gospodarz zaprosił mnie na poranną herbatę. Ale cóż, zjadłem już pasztet i kawałek chleba. Nagle z zaproszenia na herbatę zrobiło się zaproszenie na jajecznicę. Ho, nie mogłem odmówić. To nic że już po „swoim” śniadaniu, ale zaszedłem do domu gospodarza. Jego żonka zrobiła mi świetną jajecznicę ze świeżych wiejskich jajek. To było coś. Wszamałem wszystko. Policzyliśmy jeszcze ile jest km do Kątów Rybackich, bo tak zmierzałem. Poprosiłem też o napełnienie 2 litrowej butelki wodą z kranu. Używałem jej do gotowania ryżu, makaronu, mycia rąk. Bez problemu, załatwiłem co chciałem. Zwinąłem biwaczek całkiem szybko. Podziękowałem serdecznie za gościnę. Zapytałem jak mogę się odwdzięczyć. Nie chcieli ode mnie ani grosza. Powiedzieli, że cieszą się że mnie poznali, lubią takich podróżników. Ukłoniłem się nisko, usiadłem na zjawisko i pojechałem dalej.

Zastanawiałem się co do licha wczoraj mi tak stukało. Jednak zlokalizowałem usterkę. Łańcuch był luźny i na niektórych wybojach łańcuch walił w cokolwiek popadło. Do tego główna nakrętka od tylnej osi, ta po prawej stronie, że tak powiem straciła gwint. Ledwo się trzymała. Ale dokręcałem ją lekko, napinałem łańcuch co kilkadziesiąt kilometrów, i jakoś szło ujechać.

Orneta 252.81 km Dojechałem do centrum miasta. Przy ratuszu jest ciekawy znak, wskazujący odległości do konkretnych miast europejskich: Londyn 1671, Warszawa 164 km, Dodałbym jeszcze: Suwałki, 252.81 km. W pobliskim sklepie uzupełniłem zapasy wody mineralnej i pasztetu, po czym mogłem jechać dalej.

Dobry koło Godkowa 270.22km Ciekawa rozmowa z około 85-letnim tubylcem:
Mac – Dzień dobry
Tubylec bez zębów – Dobry. Na co tyle pakunków zapakował?
M – Nad morze jadę
T – A daleko to?
M – Z Suwałk
T – Ło Jezu kochany. A ile już?
M – Przejechałem już… 270 km
T- ŁO JEZU KOCHANY!
M – Ale dojadę…
I tubylec sobie poszedł, ale po paru krokach zawrócił mówiąc:
T – Ja jakbym tyle przejechał to już by mi się nie chciało na to morze…

Bądź co bądź, zbrechana dziadzia. Uśmiałem się nieźle. Zrobiłem 2 zdjęcia i pojechałem dalej. Szczerze powiem, że trochę pobłądziłem. 4 km musiałem jechać drogą dziurawą jak księżyc. Dało się jechać na 2 biegu, na około połowie obrotów. Czyli jakież 30 km/h Kurde, tle to się rowerem jeździ. Ale jednak kilkadziesiąt kilo pakunków na pace kazało uważać.

Szczerze mówiąc, to dalej starałem się już nie zatrzymywać tak często i nie opisywałem wszystkiego dokładnie. Miałem mało czasu, a widziałem tylko jeden cel –dziś, morze! A, że byłem jeszcze w przeróżnych mazurskich miejscowościach przed Elblągiem, czułem że jeszcze bliżej niż dalej. Do tego pogoda taka średnia na jeża, coraz bardziej się chmurzyło i wiało. Miałem się zatrzymać w Młynarach. Ale pamiętam tylko tyle, że przejechałem przez nie bez zatrzymania, bałem się. To był regres w najczystszej postaci. Takie pomieszania upadłego PRLu z miasteczkiem dzikiego zachodu. A nawet układ miasta był jak na filmach z Lucky Luckiem. Tylko koni nie było. Jacyś okoliczni miłośnicy piwa przy jedynym sklepie. I zanim zdążyłem zastanowić się gdzie się zatrzymać, miejscowość się skończyła. Cisnąłem więc dalej jak burza.

Kilka kilometrów przed Elblągiem wjechałem na wiadukt nad drogą krajową 22 na granicę z Rosją. Nie mogłem sobie odmówić zrobienia kilku zdjęć. Dalej, zjazd do Elbląga był tak bajeczny, że nie miałem ochoty go przerywać, chociaż byłem głodny jak diabli. O ile całe mazury miałem pod górkę, to tu w końcu teren się zaczął spadać w dół. No musiał, w końcu jadę nad morze. Świetnie wyremontowany odcinek drogi wojewódzkiej, krętej, bardzo krętej, ale same zakręty z górki. Muszę przyznać, że poniżej 65 km/h z licznika rowerowego nie schodziłem, czyli obstawiam, że gdyby jawkowy licznik działał, byłby zamknięty. Ale niestety, zwróciłem uwagę na dużą ilość krzyży przy drogach. No cóż, kręty odcinek o dobrej nawierzchni kusi, w szczególności gdy się powącha kieliszek, a drzew dookoła sporo. Przestrzegam Was przed tym Koledzy (…).

W Elblągu doznałem szoku. Pierwsze tak duże miasto dziś. Kumulacja ruchu, droga krajowa nr 7 to jakiś komunikacyjny obłęd i do tego tramwaje. Korki masakra. Zamiast zwiedzać miasto trzeba było z gąszczu latarń, ludzi i reklam wyłapać znaki. Do tego nie zna się stanu drogi. Po wpadnięciu w całkiem pokaźną dziurę nie jechałem już blisko za TIRami Evil or Very Mad. Do tego zaczęło padać.

Nie miałem dokładnej mapy miasta, a chciałem zrobić wszystko żeby nie wbić się na S7, tylko pojechać od północy, jakimiś wioskami, i wbić się od razu do Stegny i Kątów Rybackich.

Zaczepił mnie jakiś facet i opowiadał drogę. Aż za dokładnie. Tak dokładnie, że zapamiętałem szczegóły, ale nie najważniejsze informacje. Efekt był taki, że zjechałem cały Elbląg dookoła ze 2 razy i straciłem tam grubo ponad pół godziny. Naprawdę, w porównaniu z mazurskimi miejscowościami, to Elbląg ma oznakowanie tragiczne. Żadnych numerów dróg wojewódzkich, nawet krajówek. W pewnym momencie dojechałem do drogi krajowej i nie umiałem do licha ustalić czy mam jechać w lewo czy prawo. Nie było nawet znaku "GDAŃSK lub WARSZAWA" a to by mnie uratowało. Nawet słońce się schowało za chmury, a nie miałem kompasu.

Pojechałem w prawo -źle… Ale w końcu, po skonsultowaniu się z grupką pijanej młodzieży, facetem z psem, emerytem na spacerze, ładnie ubraną, młodą, bogatą ale brzydką panią w srebrnym mercedesie S class, oraz kilkoma pijanymi robotnikami fizycznymi stwierdziłem, że… najwięcej dowiedziałem się od tych ostatnich Very Happy.

Ale niestety, nie udało się objechać krajowej 7, tak więc Nogat przekroczyłem wypasionym mostem. Szok, TIR na TIRrze. Co prawda, był pas awaryjny, więc nim sobie cisnąłem. Już widziałem z daleka interesujący mnie zjazd, na Marzęcino, w prawo. Było jakieś 400 metrów, a za mną 3 TIRy. Więc trzymałem się awaryjnego i na chwilę dałem prawą łapę, żeby wiedzieli co jest grane, że zamierzam skręcać a tu co?! Pas awaryjny zwęża się z znika. Z prawie metrowej szerokości pasa zrobiły mi się 10 cm asfaltu plus grubość ciągłej linii, a po lewej TIR, oczywiście nie mógł wytrzymać kilkaset metrów, zaczął wyprzedzać. Miałem wybór, albo walić w piaskowe pobocze przy 60km/h, albo trzymać się tego 20-sto centymetrowego „pasa awaryjnego” albo brać TIRa na spych. No to ostatnie odpadało, skubany był za duży. Udało mi się zachować zimną krew, i jechałem po tych 20-stu centymetrach które mi zostały i zawinąłem się w prawo. Ciesząc się, że jeszcze żyje.

Dalej to już wypas. Droga, do Tujska, kręta, nierówna, ale przede wszystkim pusta. Więc na wypasie, cisnąłem w stronę… ciemnych chmur. Nawet coś tam błyskało i padało lekko. Ale oszczędziło mnie jakoś.

16:51 Tujsk 347.87 km Tak… Tyle właśnie kilometrów nakoksiłem już od domu. Byłem głodny jak diabli, więc rozwinąłem karimatę, kuchenkę już z nowym nabojem i zacząłem gotować, tym razem dla odmiany –ryż z warzywami. Do Stegny zostało mi kilkanaście km. Nad wybrzeżem ewidentnie przewalały się ciemne chmury, deszcz i pioruny. Popatrzyłem na mapę i pomyślałem, że nie będę się spieszył. Zjem, maszyna odpocznie, i wjadę do Stegny dopiero jak przestanie tam padać. Ja na szczęście miałem spokój. W międzyczasie, z nudów policzyłem spalanie. Na 1cm miarki z baku można przejechać lekko ponad 10 km. Pełny bak 5.5 litra to 17cm. Dało to mi spalanie około 3.3 l/100km. Całkiem dobrze jak na trasę z pełnym motorkiem bagażu. Pamiętam, że kiedyś zjawisko potrafiło mi szamać 5 litrów na setkę i jeszcze się popsuć, więc uznałem to za sukces.

No, zszamałem, spakowałem i jechałem dalej. Magiczny znak STEGNA. Jeah. Musiałem tu zrobić fotkę. Dalej już cisnąłem zaślepiony na maksa. Czułem się jak we śnie jadąc ze Stegny do Kątów Rybackich. Byłem tu rok temu, pokonywałem tą drogę na wakacjach często, samochodem, rowerem, ale nie JAWĄ! Czułem się jak wódz. Podjechałem pod sklep do takiego fajnego faceta, o czym szerzej opowiem później. Zapytałem o pola namiotowe w okolicy. Okazało się, że to nad morzem jest już zamknięte (29.sierpnia). Pojechałem nad morze. Znałem tamte okolice, wiedziałem że można tam zjechać nad samą wodę. Stromo po skurczybyku, wyłożone takimi chamskimi betonowymi płytami, nie myślałem nawet o tym jak się stamtąd potem wydostanę, najważniejsze było jedno, obiecałem zJawie poczuć morski piasek pod oponami.

Zatrzymałem się na chwilę przed tym zjazdem, zaczepił mnie jakiś facet. Zaczęło się Very Happy
Jakiś gość: I TO JESZCZE JEŹDZI?!
Mac: Ha, panie, jeździ, powiem więcej, właśnie w 2 dni przyjechało z Suwałk
Gość: (zrobił taką minę jakby chciał powiedzieć: WhatTheFuck?!)

Normalnie zjechałem na dół na luzie, nawet bez odpalania silnika. Ehh. To uczucie. Obłęd. Pisząc to teraz, przypominam sobie jak obłędne to było uczucie. Sorry, Koledzy, dojechać tam samochodem, żaden wyczyn-po prostu kawałek drogi. Dojeżdżając jakimś nowym motocyklem, wow, ale wyczyn, tak daleko bez dachu nad głową. A co ja zrobiłem? Właśnie, leciałem na żywioł i co jeszcze sprzętem grubo starszym ode mnie.

Cóż, mała sesja zdjęciowa, dialogi z ludźmi, wiecie jak to jest. Człowiek staje się taką małą atrakcją. No i co, powiedziałem, że nie wytrzymam, idę się kąpać. Opisać pogodę? Zimno, ludzie w kurtkach. Wiało, fale duże. Zimno, kilkanaście stopni i mega dużo chmur. Ale sorry, nie po to czekałem rok na tą wyprawę i nie po to cisnąłem 369 km spod domu żeby teraz się zastanawiać czy się wykąpać czy nie. Zostawiłem jawę na piasku, i poszedłem się wykąpać. To dopiero był obłęd. Heh, chętnie bym porozmawiał na ten temat z Kolegami z forum którzy też przyjechali nad morze o własnych siłach z tak daleka. Też się szczypaliście w rękę będąc w wodzie? Bo ja myślałem cały czas, że to sen… Wink

Dobra, miejsca tu nie zagrzeję, a do tego „jakiś gość” z którym rozmawiałem wcześniej pokazał mi zarąbisty front atmosferyczny który cisnął prosto na nas. W minutę zaczęło wiać, i straszyło poważnym deszczem. Zwinąłem więc majdan w tempie ekspresowym. Wsiadłem na zjawisko i zacząłem pchać pod górkę pod ten stromy zjazd, myślałem, że nie ruszę. Ale jakiś facet powiedział: „wsiadaj i jedź normalnie”. No to spróbowałem. Pomyślałem, że od takiego jednego podjazdu sprzęgło mi się nie zetrze.

Kop, sprzęgło, jedynka, pełny gaz i rura. Jawa wystrzeliła jak rakieta. Przyznam, że przestraszyłem się tej pogody i zajechałem w bliskie okolice sklepu i szybko wziąłem domek (prawie w cenie rozbicia namiotu) przynajmniej poprałem trochę rzeczy, podładowałem telefon i baterie do aparatu. Co się działo wieczorem. To dopiero była jazda, ale to już za dużo pisania, wiec zostawię to na następny CDN.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mac dnia Pią 7:59, 05 Maj 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
dede46
Częsty bywalec
Częsty bywalec



Dołączył: 28 Maj 2011
Posty: 129
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Włocławek

PostWysłany: Śro 17:18, 23 Lis 2011    Temat postu:

ja powiem tak kopara w dół i wielki szacunek jak mi się uda moja strzałę odremontować do wakacji to też chce takie coś zrobić może ktoś chętny

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
holipa
Wymiatacz
Wymiatacz



Dołączył: 20 Sie 2010
Posty: 1869
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 51 razy
Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: pomorskie

PostWysłany: Śro 17:52, 23 Lis 2011    Temat postu:

Mac szacun że to zrobiłeś. ja jawką bym się nie odważył. noi mam sporo bliżej do morza , no ale jawką bym nie pojechał w taką trasę. kaśką już byłem , wieśką też ale jawką najdalej to 50km w jedną stronę chyba

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
AmaSoft
Moderator
Moderator



Dołączył: 03 Lut 2008
Posty: 1306
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 49 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Żabieniec [Maz.]

PostWysłany: Śro 19:19, 23 Lis 2011    Temat postu:

Nogat można przekroczyć też przez most w Kępkach, dalej jest fajna droga przez Morzęcino i Osłonkę

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Estilo
Częsty bywalec
Częsty bywalec



Dołączył: 28 Lut 2009
Posty: 164
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Wronki

PostWysłany: Czw 8:17, 24 Lis 2011    Temat postu:

Dla mnie szok powinieneś zostać bogiem dalekich tras na jawie Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum JAWA 50 i OGAR 200 FORUM Strona Główna -> Emocje Wszystkie czasy w strefie GMT
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 2 z 5

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin